Usunięcie prac Natalii LL („Sztuka konsumpcyjna”)[1] oraz plan zamknięcia w Muzeum Narodowym Galerii Sztuki XX i XXI w., to kolejna sytuacja, która udowadnia, że sztuka w Polsce jest kontrolowanym przez państwo narzędziem. Konflikty wokół sztuki, które antagonizują społeczeństwo, będą trwały u nas tak długo, jak długo w tej dziedzinie utrzymywany będzie monopol władzy (lokalnej i centralnej). Uzależnienie finansowe sztuki i artystów od kaprysów władzy jest patologią odziedziczoną po czasach PRLu. Przykładów na to jest bardzo dużo[2].
To polityka ciągle decyduje co powinno pojawić się w galeriach i teatrach, a co nie. W końcu sama je finansuje. Tym samym decyduje też co będzie sztuką „dobrą”, a co „złą”, komu należy się finansowanie, a komu nie. Według jakiego klucza zostanie ustalony skład komisji decydujących o rozdawaniu dotacji i grantów. Pod pretekstem takiego realizowania misji „wsparcia” kultury i sztuki co roku zagarniane są podatnikom miliardy złotych[3], co uzależnia cały rynek sztuki.
I problemu nie naprawi zmiana władzy, bo nie zniknie jego źródło, czyli ustawowo zagwarantowany monopol[4]. Nie zmieni tego również powołanie instytucji (kolejnych), które byłyby „niezależne” od MKiDN. Te instytucje także składałyby się z ludzi, którzy będą podejmować decyzje, kogo obdarować publicznymi pieniędzmi – również w oparciu o własne preferencje polityczne, estetyczne, czy relacje towarzyskie.
Kultura i sztuka to nie matematyka i fizyka – oparte na obiektywnych i mierzalnych prawach nauki. Nikt nie jest w stanie jednoznacznie wskazać, gdzie przebiega granica między tzw. sztuką wyższą i niższą, dobrą, a złą. Tak samo, czy jakiś projekt artystyczny będzie miał pozytywny albo negatywny wpływ na społeczeństwo. Czy lepsza jest sztuka „lewicowa”, czy „prawicowa”, liberalna, czy konserwatywna.
Dlatego wielu ludzi zniechęca to, co dzieje się w obszarze sztuki współczesnej, ponieważ wpływ na nią mają na pierwszym miejscu decyzje polityczne. A nie jej potencjalna jakość, którą i tak ciężko obiektywnie wykazać.
W związku z tym finansowanie sztuki przez państwo będzie generować te same konflikty, co finansowanie przez nie religii. W końcu jedno i drugie podlega subiektywnej interpretacji i preferencjom odbiorcy.
Najsensowniejszym rozwiązaniem jest indywidualne i samodzielne decydowanie o tym, co należy wspierać (a nie poprzez podatki). Taka decentralizacja jest najbardziej demokratyczna i daje szansę na uwolnienie sztuki od ideologii, partykularyzmu, czy megalomańskich ambicji jakiegoś Ministra, który dysponuje nieswoimi pieniędzmi.
Nie jest potrzebne paternalistyczne pośrednictwo władzy. Wcale nie doprowadzi to do katastrofy i „zniknięcia sztuki”, jak najczęściej straszą osoby, które czerpią korzyści z takiego monopolu.
Tymczasem innowacje i rozwój w sztuce zachodniej, jaką znamy dzisiaj, były i są głównie wynikiem oddolnego zaangażowania, prywatnych działań oraz inwestycji, niezależnych od państwowych instytucji). Dla przykładu, w USA nie ma Ministerstwa Kultury. 93% wszystkich wydatków na kulturę i sztukę ponoszą prywatni inwestorzy, organizacje, fundacje, zbiórki crowdfundingowe[5a][5b]. W efekcie jest tam najwyższy poziom wydatków na sztukę na świecie, stanowiący 4% amerykańskiego PKB[6]. Właśnie dzięki temu. to,,co jest prezentowane w teatrze czy galerii, jest niezależne od widzimisię władzy.
Dodaj komentarz